piątek, 18 września 2015

○ Chapter Three ○

Kean

Czekałem na jej powrót skubiąc trawę.
Czułem coś do niej.
Coś mocnego, trwałego i teraz bolesnego.
Możliwe, że ona tego nie czuła, że to tylko moje wymysły ale z drugiej strony przybiegła mi na pomoc. Tylko ona. Jedyna.
Po jakiejś godzinie dało się słyszeć kroki.
Wstrzymałem oddech ale kiedy zobaczyłem jej brązowe włosy wyjrzałem z kryjówki.
-Jesteś.
Usiadła obok mnie z małym słoiczkiem w ręku.
-Zdejmij koszulkę.
Spojrzałem na nią.
-Mam Ci wsmarować maść przez materiał? -  zapytała z drwiną ale w jej oczach widać było przebłysk rozbawienia.
Posłusznie pozbyłem się t-shirtu i rzuciłem go na pobliskie krzaki.
Wbiła wzrok w rany.
-Coś nie tak?
Z ran przeniosła spojrzenie na oczy.
-Będę musiała wyjąć kulę.
Pokiwałem powoli głową.
-Rób co musisz..
Przysunęła się i nachyliła nad raną postrzałową.
Włosy spadały jej na twarz więc co chwila zakładała je sobie za ucho.
-Będzie bolało... -  spojrzała nagle na mnie
-Wytrzymam.
Pokiwała głową i wyjęła z kieszeni koszuli szczypce oraz waciki i chusteczki.
Przejechała wacikiem po ranie i zabrała się do usuwania pierwszej z kul.
Kiedy szczypce znalazły się w moim ciele wierzgnąłem.
-Nie ruszaj się. -  skarciła mnie
Zmusiłem się do spokoju kiedy zimny metal szukał pocisku.
Po jakichś pięciu minutach odsapnęła i wyjęła zakrwawioną kulkę.
Odłożyła ją na chusteczkę, odkaziła szczypce i ponowiła operację z drugą z ran.
Wierzgnąłem na nowo, ta rana była głębsza i bardziej bolała.
-Jest. -  wyjęła kulkę i odłożyła obok pierwszej.
-Dziękuje.  -  zmusiłem się do cierpkiego uśmiechu
Przetarła dłonie chustką i odkręciła dekielek słoiczka.
Nabrała maści na palce i zaczęła wcierać w nabrzmiałe miejsca.
-Lepiej?
Przytaknąłem.
Uśmiechnęła się delikatnie ocierając czoło.
Oblizałem spierzchnięte wargi.
-Jesteś spragniony?
Nie czekając na odpowiedź sięgnęła za siebie.
W ręku trzymała bukłak wypełniony wodą.
Przystawiła mi brzeg do ust i zaczęła wlewać ciecz do gardła.
Przełknąłem i przetarłem wargi wierzchem dłoni.
-Wyglądasz na zasmuconą, co się stało? -  spytałem widząc jak oczy zasnuwa jej smutek.
-Nic.- zbyła mnie wcierając kolejną warstwę maści.
Kiedy skończyła chwyciłem ją za dłoń.
-Powiedz mi.
Odwróciła ode mnie wzrok.
Ścisnąłem jej dłoń zachęcająco.
-Ojciec.  -  tylko tyle powiedziała, ale to mi wystarczyło bo wszystko zrozumiałem
-Nie przejmuj się nim. Coś Ci zrobił?
Zaprzeczyła kiwając głową.
Podniosłem się z trudem.
-Na pewno?
Spojrzała na mnie marszcząc brwi.
-To nie jest twoja sprawa.
Wstała i otarła dłonie.
-Pójdę już.
Nie odezwałem się.
Ruszyła do bramy wolnym krokiem.
-Wiem, że coś Ci zrobił.
Przystanęła.
-To sprawa moja i mojej watahy. Nie twoja.
-Teraz też moja.
-A to dlaczego?
-Bo to z mojej winy.
Prychnęła.
-Żegnaj.
-Do zobaczenia.
Przeszła na swój teren i zniknęła w zaroślach.

Rosa


-I jak? - Murie wyrosła przede mną
-Normalnie. Odpoczywa.
Spojrzała na mnie tym przenikliwym spojrzeniem.
-Źle potraktowałaś dzisiaj Serr'a. On się martwi.
Westchnęłam głośno.
-Nie prosiłam go o to.
-Co ty ze sobą robisz? Albo raczej co ten obcy z tobą robi?
Zmarszczyłam brwi.
-Możesz w końcu przestać?!
-Mam przestać mówić prawdę? -  złapała mnie za ramię - Sama to dojrzyj.
-Ubzdurałaś sobie coś. Nie chcę tego słuchać. Jest ranny, pomógł mi a teraz ja pomagam jemu.
Dalej na mnie patrzyła.
-Jak chcesz to dalej siebie okłamuj.
-Wcale się nie okłamuję!
Puściła moje ramię i usiadła na swoim łóżku.
Z westchnięciem położyłam się na pościeli.
Zamknęłam oczy i już bym zasnęła gdyby nie te dwa słowa, które wypłynęły z ust mojej siostry.
-Kochasz Go.
-To oszczerstwa. Zgłupiałaś.
-Nie to ty zgłupiałaś. Serr Cię kocha a ty wolisz jakiegoś obcego z innej watahy.
Wstałam z warknięciem.
-Nie kocham Serr'a zrozumiałaś?! Czy może mam Ci to przeliterować?! N-I-E~K-O-C-H-A-M~S-E-R-R-'A ?!
Spojrzała na mnie wściekle.
-Nie zasługujesz na niego.
Zaśmiałam się histerycznie.
-No i co z tego?! Nie chcę na niego zasługiwać, mam go gdzieś rozumiesz?!
Nagły ruch pod drzwiami przerwał naszą wymianę zdań.
Podbiegłam do okna i zobaczyłam blondyna idącego wściekle do lasu.
Murie stanęła obok mnie i wpatrzyła się w plecy chłopaka.
-Coś ty narobiła.- syknęła wychodząc z chatki
Stałam jak wryta, ale po chwili wybiegłam z domku i pobiegłam za nimi.
-Serr zaczekaj!
Warknął cicho idąc dalej.
-Serr proszę!
Przystanął.
-Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? Może że mnie nienawidzisz? A może to, że w ogóle się dla Ciebie nie liczę?
-Liczysz! Ale ty czujesz do mnie coś czego ja nigdy nie poczuję rozumiesz?!
-Nie. Ja już nic do Ciebie nie czuje. Chyba że obrzydzenie.
-Serr...
-Nie. Dość już mam tego jak mnie traktujesz. Nie jestem śmieciem.
-Ja to wiem...przepraszam to nie miało tak zabrzmieć...
Splunął w moją stronę, chwycił Murie za rękę i pociągnął ją za sobą.
Powstrzymywałam z trudem łzy i skierowałam się do granic naszego terenu, do bramy.




Kean

Zasypiałem w ciszy zachodzącej nocy kiedy usłyszałem przyśpieszony oddech.
Wyjrzałem ze swojej kryjówki i zobaczyłem ją.
Siedziała na trawię przy bramie i płakała.
-Rosa? -  zawołałem
Spojrzała na mnie czerwonymi od łez oczami.
-Daj mi spokój. - załkała
Podniosłem się z trudem i pokuśtykałem w jej stronę.
Oparłem się o bramę z drugiej strony.
-Co się stało?
Złapałem ją za dłoń pod bramą i ścisnąłem.
-Nienawidzą mnie.
-Kto?
-Moja siostra, ojciec, Serr, wszyscy.
Spojrzałem na nią.
-Nie jesteś sama.
-Jestem.
-A ja?
-Ty? My nie powinniśmy się spotykać. To wbrew...zasadom - przełknęła słone łzy
 -Zasady są po to by je łamać, wiesz?
-Nie.
Zaległa cisza.
Postanowiłem ją przerwać.
-Chodź do mnie. Na drugą stronę.
Zaskrzypiał metal, odsunąłem się od bramy a ona przeszła na mój teren.
Usiadła obok mnie w znacznym oddaleniu.
-Rosa..
Podniosła na mnie opuchnięte oczy.
-Jesteśmy w tym razem.
-Wcale nie.
-Tak. Mnie wataha nie chcę. Nawet mnie nie szukają. Założę się, że nawet nie zauważyli, że zniknąłem.
Otarła łzy.
-A mnie nienawidzą, prawie wszyscy.
Przytaknąłem.
-Lecz, nadal masz mnie, rozumiesz?
-Chyba tak.
Odszukałem jej dłoni na trawię.
Splotła nasze palce razem ale nadal siedziała daleko.
-Chodź tu..
Wtuliła się we mnie lekko ale jej serce biło taki sam rytm jak moje.
Połączyły się razem akompaniując sobie nawzajem.















○ Chapter Two ○

Rosa

Obudziło mnie ciche pomrukiwanie nad moim uchem.
Rozwarłam powieki i dostrzegłam Serr'a siedzącego obok w wilczej postaci.
Podniosłam się i spojrzałam na niego smutnymi oczami.
Podszedł do mnie i polizał po uchu.
Odwróciłam od niego głowę nie chcąc by to powtarzał.
Lubiłam go ale nie tak jak on mnie.
Murie wiele razy mi to wypominała, mówiła, że powinnam przestać wymyślać i zgodzić się na jego zaloty.
W głębi serca to były tylko puste słowa, ponieważ ona sama była nim zainteresowana.
Podniosłam się i bez spojrzenia za siebie pognałam do swojej chatki.
Zatrzymałam się przed drzwiami i zmieniłam się w człowieka.
Na szczęście koszula tego chłopaka nie rozdarła się.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
Miałam dość ojca i jego chorych zasad.
Nie zrobiłam nic złego.
Usiadłam na łóżku i chwyciłam zdjęcie stojące na stoliku obok.
Moja matka umarła podczas porodu kiedy to okazało się, że wcale nie jestem człowiekiem.
Rozdarłam jej brzuch od wewnątrz kiedy próbowałam wydostać się do życia.
Nigdy sobie tego nie wybaczyłam ale jeszcze bardziej nienawidziłam za to ojca.
Zapłodnił człowieka, którego nie kochał tylko żeby powiększyć watahę.
Odłożyłam ramkę na miejsce i przetarłam oczy dłońmi.
-Weź się w garść siostro.
Spojrzałam na łóżko po drugiej stronię.
-Murie to dla mnie trudne...
-Wiem, ale teraz już nic nie zmienisz...trzeba iść do przodu.
Pokiwałam głową.
-Nie zapominaj, że ja jestem w takiej samej sytuacji...nie zwracaj uwagi na ojca, on nie jest tego wszystkiego wart.
-Jest Alfą.
Pokręciła głową.
-Alfa to wilk, który widzi cierpienia innych a nie tylko swoje. Który pomaga w trudnych chwilach i wspiera. Charles jest tylko nędzną karykaturą alfy.
Miała racje ale co z tego?
-Serr Cię wczoraj szukał.- powiedziała patrząc na mnie przenikliwie
O nie. Tylko nie ponowna rozmowa o nim.
Nie odpowiedziałam kładąc się na łóżku i zamykając oczy.
-Rosa, nie udawaj, że śpisz.
Westchnęłam głęboko.
-Murie skończ z tym dobrze?
Popatrzyła na mnie.
-Nie czuje tego co on. I nie poczuje, zrozum to.
Zmarszczyła brwi.
-Rosa tylko nie mów mi, że....
Podniosłam się.
-Co? O co znowu chodzi?
-O nic...tylko dziwnie się zachowujesz...od spotkania z tym chłopakiem...
Wstałam.
-Przestań w tej chwili. Teraz to już naprawdę nie wiem skąd wzięłaś te podejrzenia.
Wyglądało na to, że odpuściła.


Kean

Obudziłem się z burczeniem w brzuchu.
-Ty tępy wilku.- przeklnąłem siebie za głupotę
Wstałem i rozciągnąłem się.
Wyczułem zapach sarniny a ślinianki doznawały szału jak cały mój organizm.
-Weź się w garść. Dasz radę.
Ale to było strasznie trudne.
Nigdy nie byłem tak głodny jak teraz, z rana po nocnych koszmarach.
Wziąłem głęboki wdech i wyszedłem z chaty.
W powietrzu rozchodził się zapach świeżej padliny.
Musiało być po dziewiątej, po polowaniu.
Zacząłem się rozglądać byle tylko usunąć z myśli mięso.
Zobaczyłem Ellie, która wgryzała się w kark zwierzęcia z rozkoszą wypisaną na twarzy.
Przyśpieszyłem kroki i wbiegłem w zarośla.
Chciałem być jak najdalej od nich.
Przystanąłem dopiero wtedy kiedy nie czułem już woni ubitej sarny.
Padłem na ziemie opierając się o pień drzewa i zamknąłem oczy.
Nagle moim nosem zawładnął zapach zająca.
Rozwarłem powieki, które zabłysły.
Nikt się nie pozna.
Są zajęci, nie poczują niczego.
Muszę coś zjeść.
Podniosłem się i zacząłem szukać aromatu.
Zmieniłem się w wilka i pognałem za zapachem.
Z nosem przy ziemi dotarłem do strumienia.
Zacząłem chłeptać cicho wodę rozglądając się.
Podniosłem głowę i wpatrzyłem się w szary punkcik przy krzakach.
Wysunąłem pazury i obnażyłem kły, które ociekały śliną.
Przygotowałem się i skoczyłem nad strumieniem.
Upadłem nie tracąc równowagi a zając odskoczył w bok, lecz dla niego było już za późno.
Dopadłem go i zacząłem zagryzać.
Kiedy wyzionął ducha, zająłem się jedzeniem.
Rozrywałem skórę, mięśnie i ścięgna połykając łapczywie.
Nie zwracałem uwagi na otoczenie, na hałasy i łamanie gałązek.
Byłem tak głodny, że liczył się tylko zając.
Odgryzałem właśnie mięso z kości kiedy to poczułem piekący ból w boku.
Spojrzałem tam i dostrzegłem ranę od pocisku.
Ktoś mnie postrzelił.
Podniosłem się z syknięciem i rozejrzałem.
Wokół mnie stało trzech ludzi ze strzelbami.
Warknąłem na jednego z nich.
Człowiek wycelował na nowo i pociągnął za spust.
Wydałem z siebie jęk wymieszany z wyciem.
Postanowiłem uciekać i ukryć się gdzieś.
Ruszyłem biegiem, opóźniany strzelistym bólem, który powiększał się z każdym krokiem.
Jęknąłem głośno.
Spojrzałem za siebie.
Strzały goniły mnie i mijały o milimetry.
Skoczyłem w bok i schowałem się w zaroślach.
Z trudem powstrzymałem wycie i jęki.
Usłyszałem kroki.
Mężczyźni przebiegli obok nie przestając strzelać.
Kiedy w końcu ucichło i byłem pewien, że żaden człowiek tego nie usłyszy zawyłem żałośnie nawołując stado.

Rosa

W oddali, gdzieś za granicami wył wilk.
Odgłos ten przepełniony był bólem. Okropnym bólem.
Ten jękliwy dźwięk sprawił, że moje serce zabiło mocno.
Wyszłam z chaty i rozejrzałam się.
Wydawało się, że nikt inny tego nie usłyszał, tylko ja.
Murie wesoło gawędziła z Serr'em.
Kiedy na mnie spojrzała rumieniec wpłynął na jej twarz.
Nie to było teraz ważne.
Ważny był wilk.
Ranny, zawodzący żałośnie wilk.
Nie zważając na zadziwione spojrzenia i pytania pobiegłam w las.
Wył. Nieprzerwanie ale coraz ciszej.
Przyśpieszyłam przybierając formę zwierzęcia i pognałam łamiąc gałązki i trawy.
Dotarłam do bramy gdzie wycie mimo, że cichsze tu było wyraźniejsze.
Miałam gdzieś to co powie ojciec.
Musiałam tam wbiec.
Jękliwy, coraz cichszy odgłos.
Minęłam strumień przeskakując go i pognałam w dal.
Teraz wyraźny dźwięk odbił się od drzew.
Dobiegłam do zarośli.
Podeszłam z drugiej strony i zobaczyłam go.
Leżał w kałuży krwi, która powiększała się z każdym jękiem.
Podniósł na mnie wzrok i przymknął powieki.
Położyłam się obok niego i zaczęłam własnym ciałem tamować krwotok.
Posoka ciekła i brudziła moją szarą sierść, lecz nie zważałam na to.
Miałam nadzieje, że to jakoś mu pomoże.
Zawył cicho i spojrzał na mnie zielonymi oczami, które teraz były pełne łez.
Odsunęłam się i spojrzałam na rany.
Teraz coraz mniej czerwonej cieczy ubywało z jego ciała.
Zaczęłam lizać rany językiem żeby je zasklepić i dać mu ukojenie od bólu.
Mruknął cicho.
Kiedy byłam pewna, że krew już nie płynie, zmieniłam się w człowieka.
-To ty... -  szepnęłam i otarłam dłonie z krwi
Pokiwałam powoli głową.
-Zaraz wrócę, przyniosę Ci wody ze strumienia dobrze?
Potwierdził odprowadzając mnie wzrokiem.
Wróciłam po chwili.
Zaczęłam przemywać mu jeszcze raz rany.
Patrzył na mnie cały czas.
Kiedy skończyłam usiadłam w trawię.
Podniósł się powoli i podszedł do mnie.
Spojrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się delikatnie.
Przejechał językiem po moim policzku i padł na ziemie z jękiem.
-Możesz zmienić się w człowieka?
Pokiwał ciężko głową i przeszedł transformacje.
Leżał teraz na trawię ubrany w wytarte jeansy i t-shirt przesiąknięty krwią.
-Jak Ci na imię?
-Kean...- wysapał
Pokiwałam głową.
-Dlaczego nikt z twojej watahy nie przyszedł Ci z pomocą?
-Nie...wiem...może nie słyszeli...
-Nonsens. Ja słyszałam a byłam jeszcze bardziej oddalona.
Popatrzył na mnie.
-Dziękuje. Czasami uważam, że w tej watasze jestem nikim.
-Nie, na pewno nie.
-Ellie, samica Alfa powiedziała mi kiedyś, że jestem tylko małą częścią wilczego stada.
Zadrgało mi serce.
Mój ojciec powiedział to samo.
-Nie martw się, na pewno tak nie jest.
-Skąd możesz to wiedzieć?
Spuściłam wzrok.
-Ponieważ jeśli Alfa tak mówi, to znaczy, że nie jest nią naprawdę. Pewna mądra osoba mi to dziś uświadomiła -  pomyślałam o Murie, która teraz pewnie wysłuchuje kazań ojca na mój temat.
-Masz rację.
Spojrzałam na niego.
-Nie wrócę tam.
-Co?
-Nie wrócę do watahy.
-Ale, jesteś ranny, musisz..
-Nie. Nie wrócę do niej.
-Musisz...jak chcesz przetrwać?
-Pomożesz mi.
-Mylisz fakty. Niby jak mam Ci pomagać?
-Ucieknij ze mną.
-Co?! Oszalałeś.
-Nie. Przecież jesteś taka jak ja.
-Mówię Ci, że nie!
-Nie zaprzeczaj.
-Oszalałeś.
-Rosa, przecież nasze watahy nas nie chcą.
-Ale to nie powód, żeby uciekać!
-A jaki jest powód żeby nie uciekać?
Zmarszczyłam brwi.
-Ja mam siostrę. Przyjaciół. Jeden gruby Alfa nie sprawi, że porzucę życie żeby uciec gdzieś z tobą.
Zaśmiał się z cichym jęknięciem.
-Nie wolno Ci odejść z watahy. Musisz wyzdrowieć. Niby jak chcesz to zrobić błąkając się sam po lesie?
-Nie sam. Z tobą.
-Powiedziałam już, że nie ucieknę.
-A założymy się?
-Przestań. Musisz wrócić do siebie i zapomnieć o mnie i o tym głupim pomyśle ucieczki.
-Próbowałem.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Co?
-Zapomnieć o tobie. Ale nie potrafię zrozum.
Zaśmiałam się histerycznie.
-Ubzdurałeś sobie coś.
Zaprzeczył.
Wstałam z trawy i spojrzałam na niego z góry.
-Przestań.
-Chcesz dowodów, że nas coś łączy?
-No proszę. Przedstaw jakiś śmieszny dowód.
Usiadł z trudem.
-Przybiegłaś mi na pomoc. Jako jedyna.
-To jest odpowiedź za twoją pomoc. Ty pomogłeś mi ja pomogłam tobie.
Zmarszczył brwi.
-Nie. To jest przeznaczenie.
-Oszalałeś. Może lepiej będzie jak wrócisz do watahy a ja odejdę i wysłucham kazania ojca.
-Nie idź. Proszę.
Westchnęłam.
-Jesteś ranny i potrzebujesz prawdziwej pomocy uzdrawiacza.
-Chcę pomocy tylko od Ciebie.
-Jaki ty jesteś uparty.- warknęłam
Uśmiechnął się przelotnie.
-Jak ja mam Ci pomóc? Zrobiłam wszystko co mogłam.
Usiadłam na nowo z westchnięciem.
-Dobra już wiem.
Popatrzył na mnie ciekawskim spojrzeniem.
-Schowasz się przy bramie, ale na swoim terenie a ja codziennie postaram się do Ciebie przychodzić.
Uśmiechnął się.
-Dobrze.
Podniosłam się i podałam mu rękę, żeby mu pomóc wstać.
Dźwignął się na nogi i oparł na moim ramieniu.
Ruszyliśmy powoli w drogę.
Przed bramą pomogłam mu usiąść w zaroślach.
-Żegnaj.
-Wrócisz.
Pokiwałam głową.
-Przyniosę maści jak tylko zdobędę. Musisz poczekać.
-Nie ruszę się z miejsca byleby tylko Cię zobaczyć.
-Przestań z tym już.
Zachichotał.
-Myślisz, że będą Cię szukać?
-Wątpie w to.
Pokiwałam głową i dotknęłam dłonią klamki.
Zaskrzypiał metal kiedy przeszłam na swój teren.
Pobiegłam do swojej watahy nie odwracając się.
Kiedy wbiegłam na polanę dostrzegłam idącego w moją stronę ojca.
Przyjrzałam się sobie. Byłam upaprana krwią, śmierdząca i podrapana.
Stanęłam i czekałam na wyrok.
-Ty skończona kretynko.- warknął obnażając kły
Zmarszczyłam brwi.
-Jesteś najgłupszą wilczycą jaką wychowywałem.
Chwycił mnie za ramię i szarpnął nadrywając ścięgno.
-Ile razy mam powtarzać, że nie masz prawa chodzić tam gdzie nasze granice się kończą?!
-Ale ja...
-Nie! Dość mam tłumaczeń!
-Puść mnie!
-Ile razy powtarzałem?!
-Puść mnie zwyrodnialcu!
Wokół nas zebrał się tłum.
-Jak mnie nazwałaś?
-Tak jak usłyszałeś.
-Jesteś taką samą kretynką jak ta twoja naiwniacka matka!
Warknęłam głośno.
Spojrzałam na Murie patrzącą na to wszystko z zaciskaniem pięści.
-Nie wiesz co na to odpowiedzieć? -  zaśmiał się podle i pchnął mnie na ziemie
Syknęłam usiłując wstać.
-A wy co?! Rozejść się. To nie jest przedstawienie. - warknął i ruszył do swojej jamy
Poczułam jak czyjeś silne ręce podnoszą mnie z ziemi.
-Nic Ci nie jest? -  Serr postawił mnie na nogi
-Nnie... -  zaczerpnęłam powietrza
-Gdzieś ty znowu była? Śmierdzisz jakimś obcym zapachem. -  spojrzał na mnie badawczo
-Nie twoja sprawa okay? -  odepchnęłam się od niego i zachwiałam
-Ostrożnie. Martwię się o Ciebie.
-Nie musisz!
-A i owszem, że muszę.
Westchnęłam.
-Czyja ta krew?
-Daj mi już spokój!
Podtrzymał mnie kiedy chciałam się wyrwać.
Usłyszałam kroki.
-Murie, weź jej coś powiedz.
Spojrzałam na siostrę.
-Rosa co się z tobą dzieje?
-Nic.
-Przecież widzimy.
Warknęłam.
-Dobra, Serr..zostaw ją mnie...pogadam z nią jak siostra z siostrą.
Chłopak puścił mnie i odszedł w stronę chaty.
Zostałam sam na sam z Murie.
-To jego krew.
-Nie wiem o kim mówisz.
-Nie udawaj. Co z nim?
-Nic.
Spojrzała mi głęboko w oczy.
-Dobrze, jest źle. Potrzebuje maści.
Uśmiechnęła się.
-Załatwię Ci ją.
Odetchnęłam cicho.
-Dziękuje.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To tyle na dzisiaj :)
Chciałabym coś jeszcze ogłosić.
TO SAMO OPOWIADANIE PUBLIKUJE TEŻ NA WATTPADZIE.
WIĘC JEŚLI KTOŚ WOLI CZYTAĆ TAM TO TAM TEŻ MOŻNA :)
DZIĘKUJE ZA KAŻDĄ OPINIĘ.




















































czwartek, 17 września 2015

○ Chapter One ○

Wstałam z ziemi otrzepując dłonie z błota.
Byłam naga, a moja ludzka, delikatna skóra poraniona.
Tak było zawsze kiedy traciłam kontrolę i dawałam się ponieść wilczemu popędowi.
Rozejrzałam się po okolicy, w której się znalazłam i doznałam napadu mdłości.
Obok, niecałe kilka metrów ode mnie leżał martwy i powoli rozkładający się dzik.
Wokół niego latały muchy a odór był nieznośny.
Jako człowiek jadłam mięso, ale bez przesady.
W małych ilościach nawet mi smakowało.
Lecz teraz kiedy patrzyłam na ofiarę mojego nocnego polowania zrobiło mi się nie dobrze i poczułam wyrzuty sumienia.
Palce miałam całe we krwi a pod paznokciami kawałki sierści i skóry.
Poczułam się jeszcze gorzej.
Byłam naga na nieznanym terenie,  upaprana zwierzęcą krwią.
Postanowiłam jak najszybciej wrócić do domu, tylko musiałam jakoś zakryć swoje nagie ciało.
Ruszyłam przed siebie ukrywając się za krzakami kiedy wyczułam czyjąś obecność za sobą.
Przystanęłam i ucichłam.
-Nie kryj się i tak Cię widać...
Zerknęłam znad krzaka na właściciela tego głosu.
Był to chłopak o ciemnych włosach i jasnych zielonych oczach.
Uśmiechał się do mnie jakby uważał za normalną sytuację to, że kręcę się naga po lesie.
-Naprawdę uważasz, że Cię nie widać? To nie jest przedszkole i zabawa w chowanego.
Wzięłam głęboki oddech.
-Nie wyjdę do Ciebie...chyba wiesz dlaczego. A może masz ubytki mózgu?
Roześmiał się.
-Zabawna wilczyca...takie to rzadkość....spokojnie, możesz wyjść...nie wstydź się..
-Nie.
Pokręcił głową i spojrzał na mnie liściastymi oczami.
-Dobrze, a więc inaczej...- podszedł do mnie a ja próbowałam się jakoś zakryć
Podał mi dłoń.
-Nie bądź jak dziecko...
Spojrzałam na jego wyciągniętą dłoń a potem spojrzałam mu w oczy.
-Nie.
Parsknął.
-Może i zabawna ale uparta jak każda wilcza kobieta...
Stał nade mną a ja nie wiedziałam co mogę zrobić.
-Dobrze...- zaczął rozpinać koszulę guzik po guziku
Patrzyłam na niego osłupiała.
Co on wyprawia?
Kiedy pozbył się koszuli podał mi ją.
Wzięłam ją od niego drżącą dłonią.
-No co jeszcze?- zapytał kiedy nie ruszyłam się z miejsca
-Odwróć się.
Podniósł dłonie w obronnym geście.
-Dobra, dobra..
Odwrócił się po chwili a ja zaczęłam się szybko ubierać.
Kątem oka zauważyłam, że zerka na mnie i lekko uśmiecha.
Szybko zapięłam guziki.
Jego koszula sięgała mi do kolan czyli zakrywała to co powinna.
-Już.
Stanął ze mną twarzą w twarz, chociaż był wyższy o głowę.
-Może i się nie znamy ale coś muszę Ci powiedzieć...
Poczułam wzbierającą we mnie złość.
-Wyglądasz wspaniale w mojej koszuli wiesz?
-Masz rację nie znamy się. A to teraz nie jest na miejscu. Czego ode mnie chcesz?
-Taka drobnostka...wtargnęłaś na mój teren.
-Twój?
-Mój i mojej watahy.
-Przepraszam, ja nie wiedziałam...zawsze tak mam...w pełnię...
Pokiwał głową na znak że rozumie.
-Odprowadzę Cię do granicy i może jakoś trafisz do domu.
-Dobra..
Chwycił mnie za ramię tak, że na niego spojrzałam.
-Idziemy...
Ruszyłam za nim powoli i bez słowa.
-Więc jak masz na imię?
-A to ważne?
Roześmiał się.
-Tak. Ponieważ paradujesz w mojej koszuli a ja mam zwyczaj pożyczania koszuli tylko tym dziewczyną, których imiona znam.
Skwitowałam to cichym westchnięciem.
-Rosa
Przystanął.
-Serio?
-Tak. Coś nie tak z moim imieniem? Masz zasadę nie pożyczania ubrań dziewczyną z imionami na 'R' ?
-Nie, tylko...no nie ważne...
-Ważne.
Spojrzał na mnie przenikliwymi zielonymi oczami.
-Dobra....słuchaj...-chciał coś powiedzieć kiedy to przed nami mignęły niebieskie oczy
-Kto to?-zapytał - To obcy zapach.
Wyczułam znajomą woń i uśmiechnęłam się delikatnie.
Ruszyłam w stronę zarośli.
-Wyłaź Murie.
Z krzaków wyłoniła się dziewczyna.
Czarne włosy opadały jej kaskadą na ramiona i były rozczochrane jak zawszę. Oczy błękitne niczym nieboskłon, a w nich wesołe ogniki.
-Witaj siostro, tak mnie witasz?
Zmarszczyłam brwi ale po chwili odpuściłam udawanie wściekłej i po prostu posłałam jej uśmiech.
Jej wzrok powędrował na moją odzianą w koszulę talię.
-To długo historia...-zbyłam jej pytania i spojrzałam na stojącego w pewnym oddaleniu chłopaka.
-Właśnie widzę...- zmierzyła go wzrokiem i uśmiechnęła zatrzymując spojrzenie na jego nagiej klatce piersiowej
Ciemnowłosy spuścił wzrok co było do niego zupełnie nie podobne.
-Chyba jest wstydliwy, ale jak widać chętny do igraszek- zachichotała skubiąc materiał na moim ramieniu.
-Murie- skarciłam ją -Przestań, to nie jest miłe, zważywszy na to, że mi pomógł.
Spojrzała na mnie z lekkim rumieńcem, ale w oczach dalej tańczyło rozbawienie.
-Emm...możemy już iść dalej?- zapytałam chłopaka
Skinął głową i wyprzedził nas idąc przed siebie.
-Całkiem fajny chłopak...widział Cię nago?-zapytała Murie na co ja spojrzałam na nią z politowaniem
-Możesz przestać się nakręcać?
-Co? Ja tylko chcę wiedzieć czy będą z tego wilczątka.
-Murie.- syknęłam - Dość już mam jak na dzisiaj, okay?
Pokiwała głową chichocząc pod nosem.
Dalsza droga obyła się w ciszy przerywanej jedynie szumem strumienia nieopodal.
W końcu chłopak zatrzymał się.
-To tutaj.
Przed nami znajdowała się zardzewiała brama.
-Dziękujemy.
Posłał mi lekki uśmiech.
-Żegnajcie wilczyce z południa...mam nadzieje, że już nigdy się nie zobaczymy.
-Tak.. - pociągnęłam za okrągłą klamkę a wrota zaskrzypiały w odpowiedzi.
Przeszłam na swój teren i odetchnęłam z ulgą czując znajome zapachy.
Murie stanęła obok mnie z chichotem zastygłym na wargach.
-Nie na tym terenie i nie na waszym, rzecz jasna, jakieś neutralne pole mi odpowiada na nasze kolejne spotkanie. -  uśmiechnął się i obnażył kły -  Wybaczcie mi...zgłodniałem.
Pokiwałam zaintrygowana głową.
Warknął a na jego piersi zaczęło pojawiać się futro czarne jak niebo nocą.
Opadł na klęczki a po chwili nie był już człowiekiem tylko wilkiem. Pognał w powrotną drogę pyląc kurz wokół siebie.
Odwróciłam się i zaczęłam iść w stronę domu.
-Wiesz co Rosa?
Spojrzałam na nią.
-Edder nie będzie zachwycony.
Przystanęłam.
-O czym mówisz?
-O tym, że wtargnęłaś na obcy teren a teraz chodzisz w koszuli nieznanego wilka, który pożerał cię wzrokiem jak ty dzika wczorajszej nocy- zachichotała
-Skąd wiesz o dziku?
Popukała się w nos.
- Uwielbiam dziczyznę.
Westchnęłam.
-No chyba lepiej, że wróciłam odziana.
-Dla kogo lepiej to lepiej.
-Murie, przestań.
-No ale co? Nigdy nie widziałaś jak Serr się na Ciebie patrzy? A gdybyś wróciła naga? Wohoho..wole nie myśleć co by z nim zrobił popęd wilka.
Spojrzałam na nią wściekła a moje oczy zalśniły żółtym blaskiem.
-Dobra, dobra...
Wróciłyśmy do naszej watahy po jakichś dwóch godzinach przedzierania się przez zarośla naszego terenu.
-Gdzieś ty się podziewała? -  od progu drewnianych sękatych drzwi przywitał mnie ojciec
Był to postawny mężczyzna z ciemnymi włosami, delikatnie przyprószonymi siwizną.
-Wiesz, że nadal trudno mi nad sobą panować podczas pełni...
-Wiem, ale jakoś musisz sobie z tym radzić.
Chwycił mnie za rękę, przystawiając sobie koniuszek rękawa koszuli do nosa.
-Obcy zapach, kto to? -  spojrzał na mnie błyszczącymi od gniewu oczami
-Nie wiem, nie przedstawił się...on mi pomógł.
Parsknął wściekle.
-Wiesz co sądzę o obcych watahach i ich członkach.
-Wiem, ale...
-Wiesz jakie mamy zasady.
-Wiem.
-Wiesz, że nienawidzę niesubordynacji?
-No wiem!- warknęłam wściekle powoli tracąc człowieczeństwo
Zacisnął dłoń na moim nadgarstku wbijając mi w niego szpony.
Warknęłam próbując się wyswobodzić.
-Puść mnie.
-Musisz się nauczyć słuchać poleceń.
-Puść.
-Naucz się, że tylko swojej watasze możesz ufać.
Warknęłam i wyrwałam dłoń z jego uścisku.
Na ziemie zaczęła skapywać krew z ran na nadgarstku.
Wiedziałam, że zaraz wszystko się zagoi ale pozostawał fakt.
-Nienawidzę Cię- syknęłam przez kły wystające z dziąseł
-Powinnaś nienawidzić siebie za to co zrobiłaś.
-A może miałam wrócić naga?!  -  wrzasnęłam i odwróciłam się do niego plecami
Usłyszałam jak bierze głęboki wdech.
-Nie podnoś na mnie głosu, jesteś tylko małą częścią wilczego stada. Naszego stada.
Zaczęłam się zmieniać, nie panowałam już nad sobą.
-Skoro się dla Ciebie nie liczę, po następnej pełni nie wrócę. -  zacharczałam i opadłam na kolana
Pognałam w stronę jeziora, które było moim miejscem zamysłu.
Opadłam na zimną, orzeźwiającą trawę, na której nadal była rosa.
Moczyła moją szarą sierść i dawała ukojenie tych trudnych chwil.
Podczołgałam się łapami do tafli jeziora i spojrzałam w odbicie.
Wielkie żółte oczy wpatrywały się we mnie smutno.
Zagarnęłam językiem trochę wody i przełknęłam z mlasknięciem.
Zaczęłam chłeptać chłodną wodę przymykając powieki.
Znużył mnie sen więc podreptałam pod wielką brzozę i zwinęłam się w kłębek zamykając oczy.
Zasnęłam ze smutkiem zasnuwającym moje serce.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dojadłem resztki dzika i oblizałem wargi.
Coś było w tej dziewczynie. Coś co nie pozwalało mi racjonalnie myśleć.
Kłapnąłem kłami powracając do rzeczywistości.
Co ja mam powiedzieć Ellie?
Że uciekła? Że pozwoliłem jej odejść? A może przyznać się, że to ja sam pomogłem jej wrócić na własny teren?
Mętlik w głowie tylko pogłębił mój gniew na samego siebie.
Co się ze mną dzieje?
Westchnąłem i wróciłem do ludzkiej postaci. Na szczęście nie podarłem spodni, które były specjalnie poszerzane żebym ich nie rozrywał.
Kopnąłem truchła dzika i ruszyłam do jamy alfy.
-Ellie? - szepnąłem
Wyszła mi na przeciw, ogromna brązowa wilczyca z jednym niebieskim a drugim żółtym oku.
-Witaj Kean, co masz mi do powiedzenia?- w mgnieniu oka stała przede mną naga, ale nie zakrywała się.
Uważała pokazywanie się w okazałości za coś normalnego a wręcz pięknego.
Wszyscy mieli ją podziwiać, nie wstydziła się swojego zgrabnego ciała.
Jak na taki wiek ciało miała piękne.
-Niestety...dziewczyna, ta obca...zniknęła... -  powiedziałem cicho
Podeszła do mnie cichym krokiem i podniosła mój podbródek palcem.
-Sama?
Przytaknąłem.
Zacmokała cicho.
-Kean, jesteś takim dobrym chłopcem...
Zmusiłem się do lekkiego uśmiechu.
-Więc dlaczego kłamiesz?
Moje serce zadudniło.
-Ja..no..sam nie wiem jak to się stało...ona..
-Ona omamiła Cię?
Spojrzałem na swoje bose stopy.
-Nie, to nie tak...ja...chciałem...
Zacmokała ponownie.
-Kręcisz.
-Chciałem ją tu przyprowadzić, ale...jakoś...
Spojrzała na mnie a jej brwi zadrgały.
-No dobrze już. Nie istotne...
Przez chwilę poczułem ulgę rozpływającą się po moim ciele ale w jednym momencie ona zastygła.
-Jeśli byłeś na polowaniu to powinieneś się cieszyć. Dziś i jutro nie dostaniesz choćby kosteczki z łowów. Sam rozumiesz, pomogłeś zbiec intruzowi z naszego terenu, to nie podlega dyskusji, że zasłużyłeś na naganę.
Przytaknąłem cicho.
-No, możesz już iść, mam nadzieje, że przemyślisz swoje zachowanie.
-Oczywiście.
Odwróciła się i z wdziękiem odeszła w ciemność jamy.
Wróciłem do miejsca mojego spoczynku i padłem na stare łóżko okryte białym płótnem.
Wpatrzyłem się w sklepienie chaty, w której spałem i zacząłem myśleć.
Ellie zawsze tak załatwiała sprawy.
Była nieugięta i bezlitosna. Jako jedna z niewielu zawsze sypiała jako wilk w jamie a nie w łóżku.
Tłumaczyła tym, że ona jest niezwykła i to, że jest alfą jest w jej krwi.
Przewróciłem się na bok z westchnięciem i zamknąłem oczy próbując zasnąć.
Przypomniała mi się postura dziewczyny, jej żółte oczy, jej brązowe włosy i ten lekki uśmiech.
Teraz widziałem ją wyraźnie.
Piękna, ubrana w moją koszulę, którą lekko opinała się na jej biuście.
Obiecałem jej a raczej sobie, że jeszcze się spotkamy.
Może i kłóciłem się o to ze samym sobą ale musiałem jeszcze raz ujrzeć ten jej uśmiech.
Choćbym miał być głodny przez tydzień, muszę zobaczyć jak pięknie się uśmiecha.
Doznałem szoku.
Co ja wyprawiam?
Myślę o obcej dziewczynie, którą powinienem odprowadzić do alfy a nie jej pomagać. Która była intruzem i zabiła zwierzę z naszego terytorium. Która była piękną wilczycą o upartym charakterze, kłócącym się z jej rozświetlonymi oczami.
Przestań.
Powstrzymałem się od dalszych myśli.
-Idź spać i zapomnij o niej- powiedziałem cicho do siebie
Zasnąłem z cichym warknięciem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To na TYLE ;DDDDD
Mam nadzieje że jakoś mi wyszło :)))


























○Characters○

Rosa Evermoore





Murie Evermoore






Kean Rogue





Serr Emanuel




I wiele innych, którzy będą się pojawiać z nowymi rozdziałami :))

wtorek, 12 maja 2015

○Prologue○

Biegła przed siebie oddychając i omijając wzrokiem księżyc jaśniejący nad nią.

Nie chciała kolejny raz stać się bestią. Miała dość.

Nogi niosły ją do kryjówki, lecz czy zdąży?

Czy zdąży przed transformacją?

Zakręciło jej się w głowie a ślina zbierała się przy kącikach ust.

Dopadła do drzwi starej chaty żłobiąc szponami pręgi i dziury.

-Nie...proszę....nnie... -  wyszumiała a dźwięk jej głosu zmienił się przez kły wyrastające z dziąseł

Padła na ziemie przed drzwiami a po chwili podniosła głowę.

Złote tęczówki wpatrywały się w księżyc.

Wycie wydobyło się w z jej gardła, straciła kontrole jak zawsze gnając w las.